> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 11 kwietnia 2018

Ciche miejsce (A Quiet Place) - recenzja przedpremierowa

Siła Cichego miejsca, trzeciego pełnometrażowego filmu wyreżyserowanego przez Johna Krasinskiego, tkwi w prostocie pomysłu i konsekwentnej realizacji koncepcji tkwiącej u podstaw całości. Świat jaki znamy nie istnieje, ludzkość została zdziesiątkowana przez tajemnicze potwory, które zabijają reagując na dźwięk. Bohaterowie muszą dostosować się do nowej sytuacji - porozumiewają się na migi, chodzą boso, rezygnują z ułatwień cywilizacji, które robią najmniejszy hałas. Egzystują jak pustelnicy, rygorystycznie przestrzegając zasad, które sami sobie narzucili, a które mogą im uratować życie. 



Po krótkim prologu, który szybko i sprawnie przedstawia nam zasady rządzące światem Cichego miejsca, przez długi czas jesteśmy skazani na oglądanie podporządkowanej twardym zasadom codzienności kilkuosobowej rodziny. Właśnie te sceny pokazują, ile wysiłku bohaterowie włożyli w to, by przetrwać i jak niewiele trzeba, by wszystko stracili. W szczegółach bije serce filmu – widać, że twórcy zadbali o to, by łatwo było nam uwierzyć w ten świat, by bohaterowie szybko stali się nam bliscy, a sytuacja pełna osaczenia była dla nas równie niekomfortowa co dla nich. Momentami cisza wręcz pulsuje w uszach, staje się uciążliwa, a popularne jump scare'y naprawdę mają tu swoje uzasadnienie i działają jak nigdy wcześniej. Ze względu na sytuację fabularną film praktycznie pozbawiono dialogów, co nie przeszkadza twórcom budować wiarygodnych relacji między postaciami. W tak nieprzyjaznym świecie rola rodzica zyskuje na znaczeniu, a jego wysiłki nie zawsze przynoszą efekty - głos sumienia pełnego wyrzutów, choć tłumiony, niechciany, dla bohaterów granych przez Johna Krasinksiego i Emily Blunt zabrzmi w końcu głośniej niż jakikolwiek inny. 


Film ogląda się jak na szpilach, w ciągłym oczekiwaniu – wszakże od samego początku wiadomo przecież, że coś tu pójdzie nie tak, coś się przewróci, coś się rozbije, ktoś krzyknie, a wtedy przyjdą potwory. Napięcie się stopniowo kumuluje, a gdy w końcu zostaje uwolnione, gdy coś idzie nie tak, coś się przewraca, rozbija, ktoś krzyczy, to wtedy rozpędza się prawdziwa karuzela atrakcji. Po dość powolnej pierwszej połowie filmu, druga przytłacza swą intensywnością, nie daje ani chwili wytchnienia. Wydarzenia następują po sobie lawinowo i choć nie brakuje tu momentów na umiejętne budowanie klimatu, tak w pewnym momencie miałem wrażenie, że twórcom zwyczajnie zabrakło umiaru w nieustannym podbijaniu stawki. 


Nie licząc tego drobnego mankamentu (i może jeszcze nieciekawego projektu samych potworów), na który można spojrzeć łaskawszym okiem, zależnie od osobistych preferencji, Ciche miejsce to naprawdę solidne kino. Zrealizowane na podstawie prostego pomysłu, konsekwentnie, emocjonalnie. Z wiarygodnym światem, bohaterami, którzy potrafią ruszyć głową i mistrzowsko budowanym napięciem. To półtorej godziny wstrzymywania oddechu, nasłuchiwania, nerwowego zaciskania dłoni, głośnego przełykania śliny – wszystko w niemal absolutnej ciszy, przerywanej niekiedy jedynie subtelną muzyką. Takie „kino nieme” ogląda się z czystą przyjemnością. I prawdziwym niepokojem. 

8/10 

Za możliwość zobaczenia filmu przedpremierowo dziękuję Kinu Pod Barnami.

1 komentarz:

Ciche miejsce 2 pisze...

Jestem po zobaczeniu już drugiej części i naprawdę polecam!