> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 25 listopada 2015

Miłość w czasach dojrzewania - recenzja filmu Znam kogoś, kto cię szuka (Crache coeur)

Znam kogoś, kto cię szuka to pełnometrażowy debiut Julii Kowalski, zaprezentowany publiczności w Cannes. Opowieść o samotności, poszukiwaniu drugiej osoby i niemożności odbudowania utraconych relacji. Mamy tu ojca próbującego odzyskać syna, nastolatkę szukającą miłości i akceptacji oraz dysfunkcyjną rodzinę polskich emigrantów. Poszczególne wątki spaja postać nastoletniej flecistki, Rose. To wokół niej rozgrywają się przedstawione w filmie wydarzenia, to ona wprawia akcję w ruch. Ale po kolei…

 



W domu Rose pojawia się pewnego dnia Józef - polski robotnik zatrudniony do remontu parteru. Mężczyzna budzi niezdrową fascynację w nastoletniej dziewczynie. Szybko okazuje się, że szuka on syna, którego porzucił przed piętnastoma laty. Rose postanawia mu pomóc i nawiązuje kontakt z przystojnym Romanem. Wkrótce – w wyniku kolejnych kłótni w domu – razem z nim opuści Francję i uda się do Polski.



Działania Rose umotywowane są chęcią osiągnięcia osobistych korzyści - próbą zbliżenia się do popularnego w szkole chłopaka. Miotająca się w uczuciach, rozdarta między szkolną miłością a flirtowaniem z dorosłym Józefem, szukająca atencji nastolatka jest zwyczajnie zagubiona w otaczającym ją świecie. Postępuje impulsywnie, wiedziona emocjami – stąd też jej działania są nieprzemyślane i mogą wywołać u widza zdziwienie. W opozycji do niej stoi figura Józefa – zrezygnowanego, szukającego odkupienia, doświadczonego życiem mężczyzny w sile wieku. Choć z czasem jego wątek schodzi na drugi plan, a on sam znika z ekranu, nie ma wątpliwości, że to on jest punktem zapalnym, który wywołuje lawinę wydarzeń. To on ułożył z drewna domek i zapalił pierwszą zapałkę – ogień podsyca jednak Rose.




W czerpaniu pełnej satysfakcji z seansu przeszkadza nieco melodramatyczne zacięcie reżyserki. Opowiadając o miłosnych dylematach licealistki nie ustrzega się banału i korzystania ze stereotypowych rozwiązań. Na poły uniwersalna historia (nieosadzona w konkretnym czasie, mogąca równie dobrze rozgrywać się dziś, co piętnaście lat temu) cierpi przez tanie rozwiązania fabularne – podczas seansu łykałem wszystko jak młody pelikan, jednak tuż po zapaleniu świateł na kinowej sali zacząłem dostrzegać grube szwy łączące poszczególne elementy historii. 

Ciężko również wejść w buty Józefa, którego motywacja - napędzająca chęć pojednania z synem - pozostaje tajemnicą. Nie wiemy czy zostało to spowodowane konkretnym wydarzeniem, nieustającym poczuciem winy czy może niewesołymi myślami o samotnej starości. Oczywiście Andrzejowi Chyrze nie można odmówić aktorskiego kunsztu – szkoda jednak, że jego wysiłki nie idą w parze z bogato zbudowanym bohaterem na poziomie samego scenariusza.




Zagubieni – tak brzmiał pierwotny tytuł filmu, który w formie scenariusza nagrodzono drugą nagrodą w konkursie SCRIPT PRO przy festiwalu OFF Camera w zeszłym roku. Dobrze oddaje on relacje pomiędzy postaciami. Równie celnie charakteryzuje on uczucia widza po seansie – sam jestem rozdarty. Z jednej strony film kupił mnie ciekawym ukazaniem samej Francji (plenery skręcone na północy łudząco przypominają polską rzeczywistość, dzięki czemu nie ma tu kontrastu między "szarą Polską" i "bogatą Francją"), czy odważną decyzją o pozbyciu się z historii dorosłych postaci kobiecych (matka Romana pojawia się zaledwie w jednej scenie, matka Rose jest nieobecna). Z drugiej strony chaotyczna budową scenariusza, na który składają się właściwie dwie historie o zupełnie innej wadze fabularnej sprawia, że część zdarzeń jest potraktowana bardzo płytko. Szkoda, że Kowalski nie skorzystała z dokumentalnego doświadczenia i nie nakręciła filmu bliższego jej samej. Na szczęście to dopiero debiut, a debiutom wiele można wybaczyć.

Film obejrzałem dzięki uprzejmości Kinokawiarni KIKA.

Brak komentarzy: