> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 31 lipca 2015

Towarzysz ze Stali, czyli recenzja Superman: Red Son




Franz Kafka, George Orwell, Benjamin Franklin – w przedmowie do Czerwonego Syna przywoływane są nazwiska wielkie. Tym większa szkoda, że największą zaletą albumu i jednocześnie jego największą wadą jest pomysł. Dobrze – bo to ciekawa wizja, w momencie powstanie (1995 rok, premiera 2003) z pewnością robiła wrażenie oryginalnością i świeżością. Źle – bo Millar wszystko owej wizji podporządkowuje, bawi się z czytelnikiem, raz za razem mrugając do niego okiem, machając i podtykając pod nos intertekstualne nawiązania do bogatej mitologii Człowieka ze Stali. Nawiązania, oczywiście, odpowiednio zaaranżowane i wtopione w socjalistyczny origin „Klarka Kentowicza”.


W komiksie Czerwony Syn rakieta, w której mały Kal-El lądując na Ziemi rozbija się w ukraińskim kołchozie. Lata później, gdy wejdzie on w wiek chrystusowy, staje się najpotężniejszą bronią Józefa Stalina. Wierny socjalistycznym sloganom walczy o dobro zwykłego robotnika i ku chwale Związku Radzieckiego. Lois Lane jest żoną Lexa Luthora, a ten ostatni pracuje dla prezydenta USA nad bronią, która będzie w stanie powstrzymać Stalina i jego prywatnego Supermana.

Mark Millar ślizga się po temacie. Z jednej strony widać, że najwięcej czasu poświęcił na „przepisanie” mitologii Supermana i osadzenie jej w nowych realiach. Doskonale znane motywy (relacja z Lexem Luthorem i Lois Lane, powstanie Bizzarro, konflikt z Batmanem i sama postać Nietoperza) zostały przedefiniowane po mistrzowsku, szkoda, że sprowadzają się one do postmodernistycznej zabawy, z której niewiele wynika. Scenariuszowa konstrukcja albumu pozostawia wiele do życzenia – w dużej mierze to po prostu zbiór scen z życia Supermana, gdzie linia fabularna (rywalizacja USA i ZSRR, Luthora z Supermanem) jest zarysowana bardzo prowizorycznie. Może gdyby fabuła była bardziej skondensowana, gdyby Millar ograniczył ilość stosowanych elips i zawęził czas, na przestrzeni którego rozgrywa się akcja, to byłoby to wszystko po prostu bardziej przejrzyste.

Superman jako wyznawca komunistycznej myśli to doskonały koncept, któremu została również podporządkowana kreska Dave’a Johnsona (wspomaganego przez Kiliana Plunketta). Surowe, lekko toporne rysunki i doskonałe projekty kostiumów - choćby sierp i młot na klacie eSa: koncepcyjnie prosty motyw, a znaczący ideologicznie - sprawiają, że komiks świetnie się ogląda. Szkoda, że zachłyśnięty własnym pomysłem Millar nie zadbał o równie dobrą historię, w której można by wyróżnić początek, środek i koniec wedle klasycznych narracyjnych prawideł. Jeden z najsłynniejszych „elsworlds” w historii DC Comics nieco mnie rozczarował swoją chaotycznością. Może to wina zbyt wygórowanych oczekiwań, a może niedoświadczonego scenarzysty, który w pełni rozwinął skrzydła kilka lat później. 

Ocena: 7/10

Brak komentarzy: