> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

495 - Recenzja: Saga t. 2 - Vaughan i Staples w formie

Pogoń i ucieczka nie mają końca. Choć mogłoby się wydawać, że główni bohaterowie znaleźli wreszcie miejsce, gdzie będą mogli chwilę odsapnąć w towarzystwie dziadków, rzeczywistość ma się nieco inaczej. Szybko okazuje się, że teściowie nie pałają radością z okazji poznania nowej synowej, a do łowcy nagród, polującego na trójkę uciekinierów, dołączyła Gwendolyn – niedoszła narzeczona rogatego Marka.


 

Brianowi K. Vaughanowi nie brak pomysłów i odwagi, dzięki której, wprowadza je w życie. Największym plusem pierwszego tomu Sagi była sprawność, z jaką scenarzysta łączył wątki, wprowadzał nowe postaci i realizował szalone pomysły. Pod tym względem tom drugi w niczym nie ustępuje poprzednikowi. Po raz kolejny cliffhangery stosowane przez Amerykanina wprowadzają czytelnika w nieme zdziwienie i nie pozwalają mu oderwać się od lektury. Po raz kolejny dialogi są bardzo naturalne, a świat, w którym rozgrywa się ta space opera niezwykle bogaty. Mamy okazję poznać żywą rakietę-roślinę mogącą odbijać wrogie pociski i planetę, która tak naprawdę jest ogromnym jajem, bliskim wyklucia. Akcja pędzi do przodu w zawrotnym tempie, co nie przeszkadza autorowi w ekspozycji nowych postaci. Nie zabraknie również retrospekcji, dzięki którym dowiemy się w jakich okolicznościach poznali się Mark i Alana i w jakich została poczęta Hazel, będąca przyczyną całego zamieszania.

Vaughan kolejny raz zaskakuje mieszając wątki romantyczne z wartką akcją. Obyczajowa historia rodzinna zmiksowana jest z brutalną rzeczywistością wojenną. Saga to opowieść o miłości i rodzinie rozgrywająca się w zimnych, kosmicznych sceneriach. Scenarzystę niestrudzenie wspiera kanadyjska rysowniczka Fiona Staples. Jej szybkie, dynamiczne pociągnięcia ołówka idealnie dopełniają opowiedzianej historii, oddając całą gamę emocji, które w trakcie opowieści malują się na twarzach bohaterów. Równie dobrze jej kreska sprawdza się w pełnych rozmachu całostronicowych kadrach, zaś największy szacun należy jej się za zapierające dech w piersiach projekty postaci – kosmici nie wyglądali tak fajnie od czasów Nowej Nadziei.

Saga ma już na koncie sześć nagród im. Willa Eisnera, czyli najważniejszych wyróżnień przyznawanych w amerykańskim komiksowie.  Patrząc na to, jak dobrze się bawiłem w trakcie lektury, mogę zaryzykować stwierdzenie, że są w pełni zasłużone. To przygodowe sci-fi na najwyższym poziomie po prostu samo się czyta.

8/10.

Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Ostatnie teksty:
 

Brak komentarzy: