> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 16 czerwca 2014

427 - Tańcząc w ciemnościach - recenzja gry Alan Wake

Kiedy w 2010 roku na konsole Xbox 360 ukazała się gra Alan Wake studia Remedy (twórców dwóch pierwszych części Max Payne'a), bardzo żałowałem, że nie mam w domu tej konsoli. W pewnym momencie byłem nawet tak zdesperowany, że rozważałem jej kupno. Wystarczyło jednak trochę cierpliwości i Alan Wake trafił również na komputery PC. Czy opłacało się czekać dwa lata? 


Pisarzem być

Tytułowy bohater gry jest pisarzem, który od pewnego czasu cierpi na twórczą niemoc. Niegdyś poczytny autor thrillerów dręczony przez senne koszmary od lat nie wziął do ręki pióra i nic nie wskazuje na to, by jego sytuacja miała ulec zmianie. Jedynym rozwiązaniem wydaje się wyjazd wraz z żoną do miasteczka Bright Falls, ucieczka od miejskich problemów i odpoczynek na łonie natury. Alan nie podejrzewa jednak, że w miasteczku jego najgorsze senne koszmary staną się rzeczywistością i będzie musiał walczyć o życie – swoje i ukochanej Alice. 




Niewątpliwie największym atutem gry jest genialny klimat. Mrok wręcz wylewa się z ekranu. Jest gęsty, nieprzenikniony i wzbudza irracjonalny strach. Niejednokrotnie podczas gry gdy przemierzałem kolejne ciemne lokacje, zdarzyło mi się autentycznie podskoczyć ze strachu. Natomiast gęsia skórka i nieprzyjemny, roztańczony dreszcz przebiegający po plecach są elementami cały czas obecnymi podczas zabawy. Wiele daje podkręcająca atmosferę muzyka (lub jej całkowity brak – cisza też może być przerażająca) i czające się gdzieś w tle odgłosy, których nie potrafimy do końca zidentyfikować. To wszystko sprawia, że Alan Wake jest niezwykle klimatyczną pozycją i – co ważniejsze – idealnie spełnia podstawowe założenie każdego horroru – wywołanie strachu lub niepokoju. Również fabuła jest bardzo mocnym punktem rozrywki. Wciągająca, zaskakująca zwrotami akcji i wywołująca skojarzenia z książkami Stephena Kinga (zwłaszcza Worek kości i Ręka mistrza), serialowym Twin Peaks i Lovercraftem sprawia, że trudno odejść od monitora.

It's play time!

Nie można nic zarzucić samej rozgrywce, która jest bardzo ciekawa. Większość wydarzeń dzieje się w nocy i naszym głównym przeciwnikiem jest Mrok. Jedyną skuteczną broń stanowi światło. Biegamy więc z nieodłączną latarką i zbieramy baterie umożliwiające jej działanie. By pokonać wrogów oblepionych Mrokiem, najpierw musimy go z nich zdjąć za pomocą światła, a następnie zastrzelić pozbawione osłony istoty. W grze występuje kilka rodzajów broni, z których najbardziej podstawową jest zwykły rewolwer, jednak w miarę postępów zdobywamy m.in. strzelbę i karabin myśliwski. Istnieje również kilka rodzajów latarek i baterii – jedne świecą jaśniej, inne zaś dłużej. Gdy atakuje nas kilku wrogów jednocześnie, a my nie mamy gdzie uciec, nieocenione okazują się race i granaty błyskowe. Punkty zapisu to rozrzucone po mapie latarnie, tak zwane "bezpieczne miejsca", do których nie może wedrzeć się mrok pod żadną postacią. Idąc ciemnym lasem, z duszą na ramieniu, a sercem w gardle, często wręcz rozpaczliwie wypatrujemy kojącego światła latarni, a gdy już je dostrzegamy, rzucamy się ku niemu pędem. 

Taki model rozgrywki wprowadza pewną schematyczność. Przedzieramy się przez Mrok i jego wysłanników, biegniemy do światła latarni symbolizującego bezpieczeństwo, a później znów zatapiamy się w mrok. Konsekwencją takiej rutyny, zwłaszcza pod koniec gry, może być uczucie pewnego znużenia. Szczerze powiedziawszy, gra nie jest zbyt wymagająca i można ją ukończyć na normalnym poziomie trudności w niecałe dziesięć godzin. To trochę mało. Na szczęście na deser pozostają dwa dodatki o tytułach Sygnał i Pisarz, które są integralną częścią gry – niezależnie czy kupimy wersję pudełkową, czy elektroniczną.

Oczekiwania a rzeczywistość

Muszę przyznać, że moje duże oczekiwania, jakie miałem do najnowszej produkcji Remedy, zostały całkowicie spełnione. Niezapomniany klimat, literackie i popkulturowe mrugnięcia okiem do gracza i niezwykle wciągająca fabuła to największe zalety Alana Wake'a. Zalety tak duże, że można przymknąć oko na pewną schematyczność, nie najlepszej jakości grafikę (ale wciąż bardzo porządną) i czas potrzebny na przejście gry. Jeśli lubicie horrory, uczucie niepokoju towarzyszące grze i zaskakujące rozwiązania fabularne powinniście sięgnąć po grę Remedy – Alan Wake jest dla Was. I pamiętajcie – następnym razem wychodząc nocą z domu, weźcie latarkę. Tak na wszelki wypadek... 

Recenzja ukazała się na Polterze i Filmwebie.

Brak komentarzy: