> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 23 czerwca 2011

208 - Bóg Piorunów vs. Mucha




Może się wydawać, że wydany niedawno przez Muchę „Thor: Wikingowie” to strzał w dziesiątkę. Na ekranach kin gości właśnie Bóg Piorunów w reżyserii Kennetha Branagha, z Chrisem Hemsworthem w roli tytułowej, co niewątpliwie skłoni wielu do zapoznania się z nowym komiksem oferowanym przez duńskie wydawnictwo. Innym czynnikiem skłaniającym do sięgnięcia po tę pozycję jest nazwisko irlandzkiego scenarzysty – Gartha Ennisa, kontrowersyjnego, lecz bardzo popularnego w Polsce autora. Jak twórca m.in. kultowego "Kaznodziei" poradził sobie z przygodami odzianego w kolorowy trykot boga?

Zacznijmy może od początku. Po tysiącletniej tułaczce przez morza i oceany, załoga przeklętych wikingów-zombie trafia do współczesnego Nowego Jorku. Złaknieni mordu najeźdźcy przemieniają miasto w pobojowisko usłane martwymi ciałami i polane hektolitrami krwi. Naprzeciw armii nieumarłych staje potężny Thor, jednak nawet on zbiera solidne baty, podobnie jak reszta superferajny z Avengers na czele. Z pomocą przychodzi Doktor Strange, który wraz z Synem Asgardu udaje się w podróż poprzez czas, by skompletować specyficzną drużynę złożoną z potomków czarownika, który rzucił klątwę na wikingów. Tylko oni, wspierani przez magię Strange’a i młot Thora, są wstanie zapobiec rozprzestrzeniającemu się szaleństwu…

Co charakterystyczne dla twórczości Ennisa, komiks ocieka (często bezsensowną w moim odczuciu) brutalnością. Należy pamiętać, że „Thor: Wikingowie” w oryginale ukazał się w imprincie MAX, więc Ennis mógł całkowicie pojechać po bandzie. Komiksy prezentowane w MAXie nie są bowiem ograniczone cenzurą. W założeniu przeznaczone dla dorosłych czytelników nie są wpisane w continuum uniwersum Domu Pomysłów. Stąd właśnie tak duże natężenie przemocy i dość kontrowersyjne rozwiązania fabularne. Wikingowie mordują, gwałcą i torturują wszystko co stanie na ich drodze. Wkrótce po ich przybyciu do miasta, Nowy Jork zamienia się w ogromne cmentarzysko pozbawione mogił. Aż dziw bierze, że po kilku dniach, na przestrzeni których dzieje się akcja komiksu, w mieście tak dużym jak Nowy Jork ktokolwiek pozostał jeszcze przy życiu.

Glenn Fabry - rysownik znany chociażby z okładek do "Hellblazera" czy wspomnianego "Kaznodziei" - stanął na wysokości zadania i pięknie zilustrował szalone wizje Ennisa. Ręka, noga, mózg na ścianie – Fabry oddaje w swojej pracy każdy, nawet najmniejszy szczegół, rysując każde oderwane ścięgienko czy zgruchotaną kosteczkę.

„Thor: Wikingowie” nie jest komiksem złym. Jest jednak tytułem nieciekawym. Ennis pojechał po bandzie i przesadził z brutalnością, a także zawiódł moje oczekiwania, tworząc mdłą fabułę, która ma niewiele wspólnego z dobrym komiksem spod znaku superhero. Ennis nie powinien zabierać się za komiksy z superbohaterami pokroju Thora, powinien raczej zostać przy Punisherze, w którym stosowane przez niego chwyty i zagrania są nie dość, że strawne, to jeszcze wchodzą bez popity. Komiks niewątpliwie ratuje Glenn Fabry i jego świetne rysunki. "Thor..." wydany jest na kredowym papierze w twardej oprawie – dokładnie tak samo, jak większość tytułów z wydawnictwa Mucha Comics. Na ostatniej stronie znajduje się posłowie przybliżające w kilku zdaniach genezę Asgardzkiego Wojownika. W ostatnim zdaniu Mucha zapowiada kolejne wydawnictwa z udziałem właściciela magicznego młota. Chętnie przeczytałbym run Straczyńskiego, choć pewnie wydawnictwo postawi na jakiś one shot. Czekam, żywiąc nadzieję, że tym razem będzie to lepsza pozycja niż ta, opisująca starcie Thora z nieumarłymi wikingami.

Recenzja opublikowana pierwotnie na Alei Komiksu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

czytałem i widziałem